by Barbara

W końcu zrozumiałam, że umiem i lubię medytować.

5 czerwca, 2021 | Finanse osobiste

  • Home
  • -
  • Blog
  • -
  • W końcu zrozumiałam, że umiem i lubię medytować.

Medytowałam zanim to stało się modne, zanim poznałam to słowo, zanim dowiedziałam się, czym jest medytacja i jak medytować.

Mieszkając na wsi, jako dziecko i nastolatka często pomagałam rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa. Chodziliśmy pielić buraki, czasem trzeba było tacie pomóc zbierać kamienie z pola. Zbieraliśmy też ziemniaki, pomagaliśmy mamie wyrywać chwasty w ogrodzie z warzywami. Chodziliśmy do lasu na jagody a także pomagaliśmy sąsiadowi zrywać porzeczki.

Takie było życie dzieci na wsi, nikt nie dyskutował, każdy umiał chwycić widły i porobić jeszcze kilka innych rzeczy, od których dziś włos by się zjeżył na głowie.

Czasami się rozmawiało podczas tych prac, ale pamiętam, że głównie lubiłam robić wszystko w ciszy. Wchodziłam wówczas do swojego świata, w którym albo układałam kolejne historie albo snułam marzenia, rozmyślałam nad jakimiś sytuacjami. Bardzo często pozwalałam myślom, by swobodnie płynęły.

Uwielbiałam chodzić na jagody i zrywać porzeczki, zawsze miałam ich najwięcej, choć wcale nie skupiałam się na tym, by być najszybsza. Wiele dzieci ze wsi, a nawet moje rodzeństwo nie rozumiało, jak można było to lubić. Ciepło i z uśmiechem wspominam mojego brata, który nienawidził dotykać mokrych krzaków. Mnie było wszystko jedno. Co więcej, mam też takie niespełnione marzenie, by wziąć udział w zbiorze winogron. Może to jeszcze przede mną?

Nie miałam pojęcia, że podczas wykonywania tych czynności medytowałam, choć robiłam to często i bardzo skutecznie.

Potem wyjechałam na studia, zamieszkałam najpierw w jednym mieście a potem drugim. Nie miałam ogrodu, by go pielić. Zaczęłam chodzić do „normalnej” pracy. Moje życie w niczym nie przypominało tego, które wiodłam na wsi.

I to właśnie tutaj dowiedziałam się, czym jest medytacja. Przy okazji wykreowałam w sobie obraz, że medytować to można tylko podczas jogi, najlepiej na Bali podczas wschodu słońca, że potrzebują tego tylko nieszczęśliwe i przepracowane kobiety a ja nie byłam ani jedną ani drugą.

Ciekawość nie dawała mi jednak spokoju i trochę o tym zaczęłam czytać, trochę mieć chęci, aby spróbować, ale nie umiałam się za to tak konkretnie zabrać. Nie wychodziło mi leżenie ani siedzenie w pozycji kwiatu lotosu. Nie umiałam się skupić, oderwać od natrętnych myśli „co dziś na obiad”, „zaraz muszę do pracy”.

Cóż, widocznie to nie moja droga. Odpuściłam sobie totalnie a gdy na świecie pojawiły się dzieci, to już w ogóle ogarniały mnie heheszki, no bo serio, która matka ma czas, by medytować?

Oświecenia dostałam jakby znienacka, ale tak naprawdę ta świadomość przyszła do mnie po długim czasie, który poświeciłam na przepracowanie kilku kwestii w swoim życiu.

Bo oto zorientowałam się, że ja po pierwsze już kiedyś medytowałam a po drugie, robię to dalej tylko sposób w jaki się za to zabrałam zupełnie nie pasuje do obrazków, które widzimy w internecie. Bynajmniej!

Ja medytuję czyszcząc łazienkę i prasując!

Kiedy czyszczę łazienkę, nikt nie ma do niej wstępu, nikt nie ma prawa mi przerywać. Szoruję, układam, wyrzucam, wycieram, przecieram, doczyszczę szczoteczką jeśli trzeba a mój umysł osiąga TEN stan.

Podobnie mam w czasie, gdy prasuję. Biorę się za to zazwyczaj w sobotę, bo w tygodniu tylko zbieram pranie i odkładam na kupkę. I tak jak kiedyś nienawidziłam prasowania, nawet kiedyś oświadczyłam teściowej, że koszul mężowi nie będę prasować, tak teraz prasowanie to dla mnie niemal jak nagroda. Dalej nie prasuję koszul, bo mąż raczej rzadko je nosi, i dalej prasowanie jako czynność nie jest czymś fascynującym. Ale ja czekam na ten czas wyłączenia, kiedy mechanicznie wykonując jakąś czynność wchodzę płynnie w stan wyciszenia.

Teraz rozumiem dlaczego moja mama tak chętnie spędzała czas w ogrodzie. W ogóle z perspektywy miasta odkrywam, że na wsi pełno jest czynności, które tak pięknie wspierają proces bycia z sobą.

Nadal trudno mi medytować w zupełnym bezruchu, udaje mi się to w zasadzie tylko podczas sesji jogi z moją instruktorką. Gdy ćwiczę sama dalej popędzam się w myśli, jakby mnie ktoś gonił. Trudno mi samej osiągnąć stan relaksu i spokoju. Natomiast podczas wykonywania jakiejś monotonnej czynności przełączam się w oka mgnieniu.

I chyba o to chodzi, by umieć się połączyć ze sobą niezależnie od miejsca i czasu. Nie czekać na wschód słońca ani nie rezygnować, bo ani maty pod ręką, ani fajnych leginsów na tyłku. Nie uzależniać tej umiejętności od warunków zewnętrznych.

Nie mylę tego mojego czasu na medytację z czasem dla siebie. Cieszę się, że potrafię się wyciszyć robiąc jednocześnie coś w domu, ale nie stawiam między tym znaku równości, bo lubię w swoim życiu robić jeszcze kilka innych rzeczy.

{"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
>