by Barbara

Pasja.

1 września, 2021 | Finanse osobiste

Dałam się kiedyś nabrać, że praca w międzynarodowej firmie, benefity pracownicze to spełnienie marzeń o super życiu, że bycie managerem czegoś tam czegoś tam czegoś tam ma jakieś znaczenie. Zazwyczaj nie miało poza strukturami organizacji.

Rozmowy po angielsku łechtały moje ego. Premie dawały iluzję, że moja praca jest ważna a życie pod telefonem, no bo nawet na urlopie trzeba zadzwonić coś wyjaśnić, że jestem potrzebna.

I tylko w serce po pewnym czasie zaczął wkradać się smutek. Potem zwątpienie, czy to co robię daje mi poczucie spełnienia. Kolejno pojawiały się pytania o sens przedsięwzięcia, w którym biorę udział. Czułam, że misja firmy totalnie mija się ze mną i moją wizją świata.

Podczas jednego z urlopów, spędzonych w moim rodzinnym domu, na wsi, w czasie żniw doszłam do pięknego odkrycia.

To piękno zobaczyłam w życiu moich rodziców i braci, pracujących na roli.

Zrozumiałam, że w świecie, w którym chciałam budować swoje szczęście tego szczęścia nie ma. Nie ma tam autentyczności, nie ma pasji lub mieli ją naprawdę nieliczni, nie ma prostoty ani wartości, które są mi bliskie.

Chciałam wieść ciekawe życie, smakować je a powoli gubiłam siebie. Praca doprowadzała mnie do łez, procedury do załamywania rąk. Gdy w pewnym trudnym momencie zamiast wsparcia dostałam kopniaka, poczułam, jak bardzo pragnę nie należeć dalej do tego świata.

Tamtego lata zrozumiałam, że wszystko czego chciałam nauczyć się o szczęśliwym życiu i pracy, którą się uwielbia, miałam pod nosem. Szukałam daleko a wystarczyło przyjrzeć się najbliższym mi osobom.

Pojęłam wtedy, jak wielkimi szczęściarzami są moi bracia. I jak wiele mogłaby się od nich nauczyć każda osoba, która uważa, że koszula, teczka i firmowy samochód są w stanie zagwarantować im satysfakcję i spełnienie. Ja dostałam olśnienia.

Moi rodzice i bracia całym sercem kochają to, co robią

Wiem, jakie niektórzy mają opinie o osobach ze wsi i szczerze mówiąc bardzo im współczuję, zwłaszcza jeśli sami muszą w tym czasie chodzić do pracy, której nie lubią. Gwarantuję im, że chcieliby prowadzić takie spełnione życie, jak oni, robiąc to, co daje im taką wielką satysfakcję i nakręca do dalszych działań.

Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek usłyszałam od nich, że są zmęczeni, że im się nie chce. Wyszło mi, że nigdy. Owszem, jak każdy napotykają na wyzwania, wiele rzeczy im nie wychodzi, na wiele nie mają wpływu. Ale stawiają temu czoła. I robią to dzień po dniu, codziennie wzrastając i rozwijając się. Trwają na swojej drodze. Mają z tego niesamowitą radość.

Nie dotyczy to tylko rolników, w pewnych kręgach mało prestiżowym zawodem będzie bycie nauczycielem, kucharzem, krawcową, sprzedawcą samochodów, tłumaczem.

Tamto lato nie było dla mnie czasem podejmowania radykalnych decyzji zawodowych. Nawet jeśli gdzieś tam kiełkował pomysł, to zwyczajnie się go bałam. Bałam się dlatego, że wcześniej podjęłam próbę. Próbę nieudaną, która skutecznie wyleczyła mnie na kilka lat z myślenia o tym, że mogłabym zarabiać na tym, co lubię robić, co przychodzi mi lekko i co sprawia, że właściwie nigdy nie czuję się jakbym była w pracy.

Ale to olśnienie ze mną zostało. Cieszyłam się ze swojego odkrycia, bo to jednak fajne uczucie, gdy twoim bliskim żyje się dobrze i szczęśliwie.

Potem wielokrotnie wracałam do tej chwili, aby dodać sobie otuchy i odwagi, aby iść swoją drogą. Nie zwracać uwagi na to, jak wyglądają moje zawodowe decyzje i wybory w oczach innych.

Kończąc ten wpis wcale nie miałam na uwadze września, szkoły i prawdopodobnie wielu zajęć dodatkowych, na które zapiszemy nasze dzieci, by „rozwijały swoje pasje”. Co się dzieje po drodze? Kiedy pasje naszych dzieci stają się niebezpiecznym zajęciem, które koliduje z „normalną” ścieżką kariery, „normalnym” zawodem, z którego da się wyżyć?

Photo from Tetiana SHYSHKINA on Unsplash

{"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
>