by Barbara

Oddaj fartucha. Już czas.

1 lutego, 2022 | Finanse osobiste

Czytałam kiedyś taką ankietę, w której zapytano kobiety, co zrobiłyby, gdyby mąż zadzwonił do nich z informacją, że właśnie oto poplamił sobie koszulę, w której miał iść na super ważne spotkanie, decydujące o jego karierze, pozostałe koszule są niewyprasowane, więc poprosi o przyjazd i pomoc w tej kwestii.

Zdecydowana większość i to w okolicach 80-90% kobiet odpowiedziało, że rzuciłoby swoje zajęcie i przybyło na ratunek. Reszta odpowiedział, że nie zrobiłaby tego.

Ja pomyślałam sobie wówczas, że mój mąż w ogóle by do mnie nie zadzwonił z taką sprawą.

Żałuję, że nie zapisałam sobie nigdzie odnośnika od tej ankiety, ale w życiu nie pomyślałam, że lata później będę ją przywoływać w pamięci i że posłuży mi jako materiał do pracy. I nie tylko.

Niespodziewanie często używam jej podczas rozmów z kobietami, które przypadkiem albo i nie, zwierzyły mi się, że już nie dają rady. Chyba coś poszło nie tak, bo nie wyrabiają. Są przemęczone, bywają obecne tylko ciałem, bo ich myśli gonią do następnej rzeczy do zrobienia a dusza jest wykończona.

Koniec końców zawsze chodzi o to, że mają za dużo na głowie, że podział obowiązków nie zawsze jest taki, jak by sobie życzyły. A przecież do tego mają swoją pracę zawodową. I wielkie pasje. Nierzadko doskwierają im problemy zdrowotne, które życia też nie ułatwiają.

Wtedy ta koszula z ankiety ma dość symboliczne znaczenie. Bo nie chodzi o to, by nie pomagać sobie w rodzinie, ale o poczucie odpowiedzialności za wszystko i wszystkich. O pamiętanie i przypominanie. Pilnowanie.

Czasem po prostu nie mamy ochoty po raz setny przypominać o śmieciach. Chcemy, aby ktoś inny je również zauważył i zwyczajnie poczuł potrzebę, aby je wynieść. Tymczasem wolimy same je wyrzucić, bo to zajmuje nam kilka sekund i w dodatku nie musimy strzępić języka. Tak to wygląda. Niby nie ma problemu, by obowiązki rozdzielić, ale jeśli dalej potrzeba kogoś, kto tym musi zarządzać, to ten ciężar nie staje się lżejszy.

Trafił mi się egzemplarz, dla którego prace domowe nie mają znamion wiedzy tajemniej. Zrobić potrafi wszystko, choć są czynności, które lubi mniej i nie wykonuje ich z jakimś wielkim entuzjazmem.

I teraz uwaga. Potem weszłam ja, cała na biało i zaczęłam robić ZA niego. Bo zrobię szybciej, bo zrobię to teraz, bo akurat mam czas. Strzały w kolano jeden za drugim. Zagarniałam dla siebie to poletko niekończących się rzeczy do zrobienia. Ja, która zawsze otwarcie mówi o sprawiedliwym podziale obowiązków. Ja, która dzień po ślubie powiedziała teściowej, że w życiu nie będę prasować, bo tego wprost nienawidzę. Ja, która uważa, że kobiety już dość mają niesprawiedliwości na świecie.

Aż w końcu się ocknęłam. Ale musiało minąć kilka lat, musiałam poczuć olbrzymie zmęczenie, żeby stanąć i powiedzieć „o nie, tak dłużej nie będzie wyglądało nasze życie”. Musiałam usłyszeć gdzieś z boku pytanie o to, czy ja w ogóle mam czas dla siebie?

Najlepsze, a może w zasadzie najgorsze jest to, że sama narzuciłam sobie to homonto, bo jak Boga kocham, nigdy nie usłyszałam, że kończą się czyste skarpetki. Sama pilnowałam, aby były. A potem pojawiły się jeszcze dzieci i całkiem inny wymiar rzeczywistości.

Tak proste było wzięcie większości spraw na siebie. Oddawanie nie zawsze przebiega w pokojowej atmosferze. Ale jest konieczne. Wbrew pozorom nie tylko dla naszego zdrowia psychicznego.

W tym wszystkim ważne jest też to, z czym wypuścimy w świat dzieci. Nie zmienimy za bardzo codzienności kolejnych pokoleń, jeśli dalej pozwolimy, by syn nie wie, jak włączyć pralkę, podczas, gdy obsłużyć smartfona umie z zamkniętymi oczami.

Ja wiem, że nie u wszystkich tak jest i chwała za to. Ale wierzcie, bywają mamy, które potrafią się ocknąć i stwierdzić, że ich potomek nie zrobi sobie sam śniadania a na karku ma dziecię naście lat. Podsuwają pod nos nie tylko kanapki, ale też rozwiązania problemów i wyzwań maści wszelakiej.

Jakiego człowieka wypuścimy w świat? Takiego, który będzie dzwonił do żony, bo zabrakło koszuli, czy takiego, który chwyci za żelazko? Albo lepiej, pójdzie i dostanie tę pracę marzeń lub awans ubrany w sweterek lub t-shirt?

Między służeniem rodzinie a usługiwaniem jest granica. Czasem cienka, ale jest. Łatwo ją przekroczyć, nawet nie będąc tego świadomy.

Odpowiedzialność w rodzinie, to wielka rzecz, jak powiedziałby Flop. Odpowiedzialność za to, jak wygląda nasz dom. Odpowiedzialność za to, by każdy czuł się w nim dobrze: każdy potrzebny i nikt wykorzystywany. By każdy miał możliwość rozwijania się i spełniania swoich pragnień.

Photo by Olena Sergienko from Unsplash

{"email":"Email address invalid","url":"Website address invalid","required":"Required field missing"}
>