Prowadzenie budżetu domowego to rodzaj takiego zajęcia, które obok łuskania fasoli, miałoby szansę na miano najnudniejszej czynności na świecie, gdyby nie mały szczegół.
Tym szczegółem są emocje i uczucia, które pojawiają się, gdy wklepujesz w tabelkę kolejne pozycje z paragonu. Czasem jest to złość i frustracja, czasem niemoc, czasem samozadowolenie. Czasami kubeł zimnej wody lub przeciwnie, laurka wystawiona samej sobie. Podczas spisywania wydatków i ich podliczania mamy czas na retrospekcję oraz refleksję. To też moment, kiedy możemy wprowadzić konkretne zmiany na przyszłość.
Robię budżet domowy z przerwami od kilku lat. Bywały momenty, kiedy nie miałam na to czasu ani chęci, więc nie siadałam do niego przez kilka tygodni. Tak było między innymi po urodzeniu drugiego dziecka. Ale prędzej czy później po takich przerwach zawsze do tego wracam, bo potrzebuję pewne rzeczy sprawdzić, zaktualizować i skorygować. Wciąż jesteśmy w fazie rozwoju zawodowego, zmieniają się nasze potrzeby, priorytety i struktura wydatków. Znam nasze możliwości. Budżet pokazuje mi, czy się tego trzymamy, bo jednak chęci to jedno a rzeczywistość to drugie.
Kilka lat temu pracowałam na etacie, dziś oboje z mężem prowadzimy firmy. Ze względu na specyfikę zawodową mamy bardzo nieregularne zarobki, więc musimy pilnować finansów i planować je w taki sposób, aby w miesiącu bez wpływów mieć za co jeść i płacić rachunki. Takich miesięcy jest na szczęście coraz mniej, bo zaczęliśmy pracować również nad tym, by spinać terminy realizowanych projektów i płatności za nie w regularnych odstępach czasowych. Niemniej jak to w biznesie, poślizgi i opóźnienia zdarzają się a żyć trzeba, jak to się mówi.
Budżet domowy nie jest to narzędzie wyłącznie dla osób, które mają nieregularne dochody. Powinien z niego korzystać każdy, choć pewnie nie każdy musi to robić w taki sam sposób.
Jeśli nigdy nie robiliśmy budżetu domowego, nie umiemy planować wydatków, nie panujemy nad pieniędzmi i towarzyszy nam to słynne poczucie, że się nam rozchodzą albo przeciekają przez palce, będziemy musieli przysiąść fałdów i solidnie przeanalizować nasze zachowania. Szczególnie jeśli przez to nie mamy żadnych oszczędności lub, co gorsza, zadłużamy się na potrzeby konsumenckie. Wtedy solidny audyt to podstawa. Przyglądanie się każdej złotówce, by mieć pewność, że wydatek był uzasadniony. Kolejnym krokiem powinno być wdrożenie planu naprawczego. Czyli takie planowanie i gospodarowanie, aby można było generować oszczędności.
Niektórych to zajęcie przeraża, odstrasza, ktoś kiedyś powiedział mi nawet, że to ograniczy jego spontaniczność. Cóż, owszem. Być może w końcu pozycje zakupowe i liczby w słupkach będą odpowiedzią na to, dlaczego po etapie spontaniczności, nadchodzi czas zaciskania pasa i wiecznego narzekania.
Wiele razy podczas spisywania wydatków poddawałam w wątpliwość jakąś pozycję, bo z perspektywy czasu okazało się, że wcale nie była taka potrzebna, można było wybrać lepiej (niekoniecznie taniej). Nauczyło mnie to, że kupowanie pod wpływem chwili, emocji i impulsów nie wychodzi mi na dobre. Nie wszystkie okazje to okazje. Czasem to po prostu niepotrzebny wydatek. A te pozycje kłują w oczy. Z biegiem lat coraz mniej u mnie takich wpadek.
Budżet domowy pozwolił mi uporządkować pewne sprawy zarówno na poziomie czysto finansowo-organizacyjnym (np. zapanować nad płaceniem rachunków) jak i na poziomie świadomości. Okazało się, że kilka kwestii związanych z pieniędzmi było wewnętrzną blokadą, z którą musiałam sobie poradzić, na przykład wydawanie pieniędzy na siebie, swój rozwój i swoje przyjemności. Albo z myślą, że nie stać mnie na dobre rzeczy, zdrową żywność, ubrania lepszej jakości.
Mogę śmiało powiedzieć, że prowadzenie budżetu domowego bardzo pomogło mi w minimalizacji mojego życia. Po pierwsze, czasami naprawdę wpisywanie wszystkiego do tabelek mnie irytowało, więc zwyczajnie cieszyły mnie krótsze paragony. Po drugie zrozumiałam, że nie wszystko jest mi w życiu potrzebne, zwłaszcza ze strefy materialnej, że coraz większą radość i spełnienie daje mi doświadczanie pewnych stanów. Takim stanem jest dla mnie na przykład poczucie spokoju i wolności, możliwość wyboru. Jednak mimo, że są niematerialne wcale nie oznacza, że nie kosztują. Wprost przeciwnie, mają bardzo dużo wspólnego z pieniędzmi.
Przez lata prowadzenia budżetu wiem, ile potrzebujemy na jedzenie, rachunki i inne wydatki. Zdarzają się odchylenia, które potrafią zaskoczyć i wtedy na podstawie tego narzędzia wiem, co się zadziało. Czy była to nasza nieuwaga, czy może czynnik zewnętrzny. Zawsze jest szansa na wyłapanie tego i skorygowanie lub szukanie rozwiązań. Gdy nie masz tego czarno na białym wciąż szukasz, gdzie podziały się pieniądze i nie umiesz odpowiedzieć sobie sama na pytanie, co znowu poszło nie tak.
Warto nie traktować robienia budżetu jako przykrego obowiązku, do którego trzeba się zmuszać. Jest to ważne narzędzie, które bardzo dobrze wskazuje dynamikę zmian w życiu a także wymusza dostosowanie się do nich. I nie mam na myśli wyłącznie oszczędzania lub zaciskania pasa, jako jedynej słusznej drogi, by budżet się spinał. Zawsze można pójść ścieżką zwiększania swoich zarobków.
Photo by Daniel Apodaca