Natknęłam się ostatnio na artykuł na portalu finansowym, w którym podsumowano wyniki kontroli osób znajdujących się na zwolnieniach chorobowych i zasiłkach.
Wśród kontrolowanych grup znalazły się oczywiście kobiety w ciąży oraz te które znajdowały się już na macierzyńskim. W ich wyniku budżet państwa zaoszczędził kilkaset milionów złotych.
I zanim zacznę swój główny wywód, to widzę potrzebę napisania kilku zdań wprowadzających.
Wiem, że ciąża to nie choroba, można pracować do dnia porodu i nawet na porodówce wysyłać maile.
Wiem, że zdarzały się przypadki kombinowania i wyłudzeń świadczeń.
Wiem, że decydując się na dziecko trzeba być świadomym konsekwencji, również tych finansowych.
Wiem, że wielu przedsiębiorców ucierpiało z powodu pandemii, musiało ratować swoje biznesy w ten sposób, że obcinało pensje pracownikom.
Wiem, że urzędnicy wykonywali swoją pracę.
Zakładam, że nie było tutaj nigdzie złej woli, nie było nadużyć. I jeśli wyjdziemy z tego miejsca, to myślę sobie, jak cholernie muszą czuć się oszukane kobiety, które miały za chwilę urodzić.
Wysokość świadczeń dla kobiet w ciąży określa się na podstawie ostatnich 12 przepracowanych miesięcy a gdy przyszła pandemia i wprowadzono restrykcje nagle wszystko stanęło do góry nogami.
Niektórzy przedsiębiorcy, aby móc skorzystać z pomocy tarczy antykryzysowej obniżali czasowo podstawę wynagrodzenia lub wymiar etatu. Dotyczyło to również kobiet w ciąży. Wystarczyło, aby urodziła w miesiącu, w którym wprowadzono zmianę, np. zmieniając jej etat na 3/4 lub obniżając pensję do najniższej krajowej, albo w kolejnych miesiącach trwania zmiany, by podstawą do wypłaty świadczeń był wymiar 3/4 etatu lub najniższa krajowa.
Nie mogę wyobrazić sobie, co czuła taka kobieta, która zarabiała całkiem sensownie, liczyła na normalne świadczenia i nagle widzi na koncie 80% z najniższej krajowej.
Niech mi nikt nie mówi, że kwestie finansowe na etapie planowania dzieci a także później nie są ważne. Są! I w wielu domach te kobiece wypłaty, praca w ogóle to nie dodatek do pensji męża, nie kasa na waciki, tylko konkretna część domowego budżetu.
I zostaje to zabrane w takim momencie!
Jest jednak różnica między mężczyzną, któremu obcięto pensję a kobietą w 9 miesiącu ciąży lub mamą w połogu. Jest nawet różnica między kobietą, która nie spodziewa się dziecka a kobietą, która ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje własne trzewia.
Ci pierwsi z większym bądź mniejszym trudem mogli postarać się o dodatkową pracę lub przeczekać czas obniżonej pensji lub wymiaru etatu. Kobieta w ciąży zostawała z konsekwencjami tych decyzji.
Przecież one zapracowały na wysokość swoich świadczeń!
Dla mnie ciąża, mimo prawidłowego przebiegu i dobrego samopoczucia, połóg a także pierwsze miesiące życia dziecka to czas, gdy byłam mocno ograniczona i uzależniona od innych. To nie był moment, w którym czułam, że mogę zwojować świat, rozkręcać biznesy, szukać nowej pracy czy nawet skręcać długopisy, by dorobić. Przeciwnie, potrzebowałam opieki, bezpieczeństwa i spokoju.
Czy naprawdę musimy żyć w czasach, gdy kobiety muszą tuż przed wejściem na porodówkę szarpać się o swoje prawa? Dlaczego dokładamy masę zmartwień i tak przerażonej tym, co ją czeka dziewczynie?
Zdarza się to bardzo rzadko, bo jednak moje dzieci są już na świecie, ale gdy myślę, co zrobiłabym inaczej przed ciążą, to na pewno inaczej zadbałabym o siebie finansowo.
Postarałabym się o to, by mieć przychody pasywne, czyli takie, które wpływają na moje konto niezależnie od tego, co dzieje się w pracy czy gospodarce.
Tak wielu kobietom pomogłoby to w momencie podejmowania nie tylko decyzji o posiadaniu dziecka. Alternatywne źródło dochodu byłoby rozwiązaniem, gdy mama postanawia, że po skończonym macierzyńskim zostanie jeszcze jakiś czas z dzieckiem w domu. Albo wtedy, gdy martwi się, bo dziecko w żłobku cały czas choruje i często musi brać wolne w pracy.
Będę o tym pisać. Bo nawet jeśli tak jak ja, masz już dzieci i pewien etap już przeszłaś, to i tak przychód pasywny jest dobrem, o które warto zadbać.
Mickael Tournier from Unsplash