Co bym powiedziała do siebie bezdzietnej i młodszej o 5 lat? Chyba w zasadzie tylko dwie rzeczy: Bądź cierpliwa i stwórz sobie przychód pasywny przed zajściem w ciążę.
Jestem choleryczką, czy jak tam ładnie mówi się na osoby, które wybuchają na widok pierwszej iskry. Potrafię eksplodować, by za chwilę poskładać wszystkie emocje do swojego pudełeczka. A to, jak wiadomo, niezbyt pożądana cecha przy potomstwie.
Już tyle wystarczy, żeby było ciężko, a jak dodasz do tego odrobinę niewyspania i zmęczenia, to naprawdę wspinasz się na szczyty technik medytacyjnych, których nigdy dotąd nie praktykowałaś, aby tylko nie zacząć się w środku gotować. Nie jest łatwo tak żyć. I nie zawsze udaje mi się nad tymi emocjami zapanować, co mnie akurat doprowadza do wyrzutów sumienia a nierzadko też i do płaczu. Bo przecież mogłam inaczej, mogłam wziąć ten pieprzony głęboki wdech, bo oczywiście, że tak nie chciałam. I jeszcze, w chwili totalnego doła zajrzysz sobie do internetu i zawsze, zawsze trafisz na jakiś super mega szczęśliwy post od ekstra zakochanej po uszy w swoim maleństwie mamy i masz dość.
W swoich wyobrażeniach o byciu mamą byłam kwiatem lotosu, zawsze chętnie i z uśmiechem odpowiadająca na każde pytanie. W moim macierzyństwie nie było foszków ani wrzasków, bo byłam na tyle zapobiegliwa, że wyprzedzałam reakcje dziecka. Buhahaha. No nie. Nie jestem jednak kwiatem lotosu. Ale z drugiej strony przeszkadza mi to. Bo ja chcę być dla dzieci cierpliwa, chcę umieć godzinami odpowiadać na ich pytania, chcę ze spokojem reagować na wszystko, co potencjalnie może każdego wyprowadzić z równowagi. Chcę, bo to są moje dzieci i zależy mi na tym, aby kojarzyły mamę z oazą spokoju nie z wulkanem wyrzucającym bez przerwy lawę. Nie mylić ze stawianiem granic i używaniem słowa „nie”. To są biegunowo różne sprawy.
Pamiętam taki obrazek, gdy wracałam z jakiś zajęć na uczelni to z naprzeciwka szła kobieta w zaawansowanej ciąży za rękę z sześcio, może siedmioletnią córeczką. Kobieta była po pierwsze piękna. Miała długie rude włosy, na ramionach zarzuconą chustę. Szły sobie niespiesznie, spokojnie, rozmawiając. Niby nic szczególnego, ale te kilka chwil bardzo mocno wryły mi się w pamięć, pomyślałam wtedy, że tak wygląda świadome, dojrzałe macierzyństwo. I że też tak chcę. Nie potrafię logicznie wytłumaczyć, dlaczego ta kobieta, dlaczego ta chwila.
Teraz często wracam do tego. Myślę, analizuję i szukam pomocy. Od niedawna prowadzę dziennik wdzięczności. Robię to rano, zanim w domu zacznie się rwetes. Siadam, otwieram swój zeszyt i piszę za co jestem wdzięczna. I tak, zawsze w czołówce są dzieci. Pomaga mi to. Pomaga mi to w przygotowaniu się na nadchodzące nieuchronnie małe codzienne katastrofy. Gdy zaczyna się marudzenie, płacz, ucieczki przed ubraniem się, żądania bajek, rozpacz, gdy młodsza siostra zrobiła coś szybciej, ja jestem na to przygotowana. Czasami zatankuję tego paliwa cierpliwości na cały dzień, aż do samiuteńkiego usypiania, czasami nie i gdzieś w godzinach popołudniowych czuję, że jadę na oparach. Nie umiem jeszcze niestety tankować w locie.
Gdybym była dla siebie ciocią dobrą radą, to na pewno powiedziałabym sobie, aby jak najszybciej zacząć budować przychód pasywny, najlepiej oczywiście przed pojawieniem się dziecka. 5 lat temu nie miałam takiej wiedzy i świadomości i bardzo tego żałuję, bo jestem pewna, że dzięki pasywnym dochodom inaczej wyglądałoby również moje macierzyństwo. Byłoby w nim mniej miejsca na zadawanie sobie pytań „I co dalej”.
Pewnie niejedna z was czuła, że po porodzie i roku spędzonym z dzieckiem powrót do pracy nie jest czymś czego pragniecie. Ale wiadomo, pracować trzeba, zarabiać trzeba. Pomyśl, co by było, gdybyś nie miała takich rozterek, mogłabyś zdecydować, że zostajesz kolejny rok na wychowawczym a pieniądze dalej pojawiają się ma twoim koncie, bo pracują na nie twoje inwestycje? Nie byłoby milej? Spokojniej? Byłoby. Jeśli nie przychody pasywne to chociażby zabezpieczenie finansowe, które dałoby Ci żyć przez ten czas, gdy będziesz wszystko zbierała do kupy.
Fajnie, jeśli masz pracę lub firmę, którą lubisz i lecisz do niej na skrzydłach. Dziecko dostało się do żłobka, nie choruje jak najęte, względnie dziadkowie z radością i z własnej nieprzymuszonej woli chcą się nim zajmować. A co jeśli tak nie masz? Ja na przykład nie miałam. Dlatego jeśli macierzyństwo jest dopiero przed tobą, to pochyl się nad tym tematem.
Nie znam kobiety, która nie ucieszyłaby się na takie zabezpieczenie swoich interesów. Problemem jest to, że nikt nas tego nie uczy. Nikt nie mówi, jak zadbać o swoje finanse, jak inwestować, jakich błędów nie popełniać. Zachodzimy w ciążę i potem się dzieje. Słyszymy od innych matek, że bywa ciężko, że czasem z płaczem zanoszą to dziecko do żłobka, bo przecież niedawno zaciągnęli gigantyczny kredyt na swojej własne gniazdko.
Pół biedy, jeśli tkwią w tym oboje, ale jeśli facet nie nadąża, albo co gorsza stwierdza, że on jednak do takiego życia się nie nadaje, to matka zostaje z całą odpowiedzialnością sama.
Więc tak drogie mamy, te przyszłe również. Myślenie o pieniądzach PRZED dzieckiem to zarąbiście ważna sprawa. Twoja mądrzejsza o 5 lat doświadczeń, dwójkę dzieci, czasem zgrzytanie zębów i nieprzespane noce Ciocia Dobra Rada.
Fotografia autorstwa Татьяна Краснова zPixabay