Mnóstwo jest trafnych i niezwykle prawdziwych cytatów o pieniądzach. Niektóre z nich nawet bardzo lubię. Są mądre, to fakt, ale jak to zazwyczaj z mądrymi rzeczami bywa, trzeba trochę czasu, aby do nas trafiły.
Gdy zaczynałam świadomą pracę nad finansami osobistymi natknęłam się za to na dwa zdania, które mocno wryły mi się w głowę. Być może dlatego, że do tych słów potrafiłam dopasować realny obraz. I bardzo chciałam od niego uciec.
Pierwsze z nich to zdanie, które mówi, że bieda w Polsce ma twarz samotnej kobiety po 60-tce, utrzymującej się z niskiej emerytury lub prac dorywczych.
Wychowywałam się na wsi. Małej, rolniczej wsi i doskonale pamiętam, jak wyglądały realia tego świata trzydzieści lat temu.
Bieda odmieniana przez wszystkie przypadki. Dotykająca całe rodziny i pokolenia. Błędne koło, z którego ciężko było się wyrwać, bo poletka otrzymane jako ojcowizna nie dawały rady wyżywić. Wdowy i matki, które po osiągnięciu wieku emerytalnego przepisywały całe gospodarstwa na syna lub córkę. Zaczynały życie „na rencie”, tak się u nas mówiło. Trochę grosza i świadomość, że da się przetrwać, bo można wyhodować kurę, mieć własne jajka i mleko a w ogrodzie latem urośnie cebula. A młodzi niech sobie radzą. Często mimo szczerych chęci, nie radzili sobie.
Z tego okresu pochodzi pierwszy obraz biednej kobiety. Wdowy, bezzębnej, pomarszczonej, schorowanej. Ubierającej się w ciemne kolory, zawsze z chustą na głowie, zawiązywaną pod brodą. I smutnej, że życie na starość coraz mniej łaskawe. Naszej sąsiadki.
Potem pojawiały się obrazki kobiet sprzedających wiązanki kwiatów z własnych ogrodów i działek. Gdzieś przy wejściu z dworca, na skrzyżowaniu. Czasami przycupnęły z wiadrem koło jakiegoś ryneczku lub bazarku.
Trzeci obraz to obraz kobiety, która była członkiem ekipy sprzątającej, odpowiedzialnej za utrzymanie porządku w mojej pracy. Zawsze była śmiertelnie blada, ledwie się poruszała, zawsze zgarbiona. Pamiętam, że kiedyś kolega, z którym pracowałam powiedział, że zwyczajnie boi się, że ona w pracy zasłabnie, albo co gorsza kipnie. Było to wypowiedziane z lekkim żartem, ale szczerze mówiąc czułam to samo co on.
Jedno spojrzenie wystarczyło, by wiedzieć, że to, czego naprawdę potrzebuje ta kobieta to leczenie i odpoczynek a nie bycie sprzątaczką. Niestety do tego potrzebowała również pieniędzy, więc chcąc nie chcąc musiała zarabiać.
Drugie zdanie, które dało mi mocno do myślenia, mówiło o tym, że jako kobiety i matki mamy obowiązek zadbać najpierw o swoje finanse i swoją emeryturę a dopiero na drugim miejscu (lub nawet kolejnym) postawić edukację dzieci i ich wyprawkę w dorosłe życie.
Jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś innego. Rodzice dają na studia, pomagają, gdy trzeba wyprawić wesele, kupić mieszkanie lub wybudować dom. Ta teza, by jednak najpierw postawić na swój dobrostan a dziecku powiedzieć: zarób sobie na studia, była dla mnie wywrotowa, choć po chwili doszło do mnie, że przecież sama finansowałam swoją naukę z kredytu studenckiego. Bo rodziców nie było stać na pomoc dla mnie. I całe cztery wakacyjne miesiące przed pójściem na uczelnię smażyłam frytki, aby mieć za co żyć od października.
Kobiety stawiają siebie na końcu. Zaniedbują swoje potrzeby, potrafią dogodzić wszystkim dookoła i dopiero ledwie zipiąc pomyślą o sobie. Dziecku kupią na wiosnę trzy kurtki, bo potrzeba grubszej, cieńszej i przeciwdeszczowej a same wyciągną z szafy model, który obiecują sobie wyrzucić od kilku sezonów.
Nie inaczej jest z pieniędzmi na przyszłość. Nie odłożą nic dla siebie, bo ciągle coś potrzeba do domu, dla dzieci. A to buty przetarte a to nowa gra wychodzi i dziecko prosi o kilka stówek na nią. Odmówisz? Nie odmówisz, chyba że naprawdę nie masz. A jak masz, to dasz, mimo, że już znalazłaś kurtkę, która ci się podoba.
Odkładanie na emeryturę nie jest priorytetem, gdy dziecko jest małe, nie jest, gdy dziecko jest w wieku nastoletnim. Studia kosztują, więc nadal to wydatki z dzieckiem będą ważniejsze. Wesele? Ślub? Wiadomo, to piękna chwila. Trzeba o nią zadbać. No i mieszkanie. Po co młodzi będą się zadłużać. Dajmy im jak najwięcej.
Tymczasem odpowiedz sobie na pytanie. Komu będzie łatwiej dorobić: młodemu mężczyźnie czy jego schorowanej matce, mającej na karku sześćdziesiątkę?
I nie, nie mówię, że pomoc własnemu dziecku jest zła. Chodzi o to, by równolegle umieć o siebie zadbać, by później, gdyby nam, matkom zabrakło jednak na godne życie, nie oczekiwać od dziecka, że zacznie spłacać jakiekolwiek długi wdzięczności wobec nas. Po co?
Nie lepiej o siebie zadbać wcześniej?